Opis
Prowadząc kościół przez dwadzieścia lat, odkryłem, że kierując służbą, powielałem jedynie sposób pracy moich poprzedników. Organizując kościelne przedsięwzięcia, planowałem je tak, jakby nikt nie miał nic innego do zrobienia, jak tylko realizować moje marzenia. Kiedyś, po przeczytaniu książki na temat ewangelizacji, przygotowałem program pracy w tej dziedzinie dla całego kościoła. Kiedy okazało się, że ludzie nie poparli w pełni moich świetnych planów, byłem w stosunku do nich krytyczny i potępiłem ich za apatię.
Od czasu do czasu głosiłem o finansach, posługując się nauczaniem wielkich mówców. Po krótkiej pozytywnej reakcji ze strony kościoła ofiarność powracała do poprzedniego poziomu. Ponownie odbierałem to jako apatię. Robiłem co mogłem, aby inspirować i motywować ludzi. Uciekałem się nawet do manipulacji, aby zachęcić ich do działania. W tym wszystkim nie zdawałem sobie sprawy z jednego – mój kościół nie wiedział dokąd zmierza, bo nie znał wizji, jaką otrzymałem od Boga. Głosiłem inspirujące, a nawet namaszczone kazania. Jednak nie miały one wspólnego mianownika i nie zazębiały się. Były jak pojedyncze arcydzieła, które miotały ludźmi wciąż w innym kierunku. Nie mieliśmy jasno sprecyzowanych biblijnych celów, które mogłyby być naszymi wytycznymi, zapewniłyby prowadzenie oraz koordynowałyby moje namaszczone nauczanie na oderwane od siebie tematy.
W rzeczywistości czytałem Biblię, aby otrzymać Słowo na niedzielę, a nie aby otrzymać Słowo od Boga. Przekonywałem sam siebie, że Bóg mówi przeze mnie. Brakowało mi jednak wyraźnego przekonania, że prowadzę kościół do miejsca wyznaczonego mu przez Pana. Byłem nieustannie sfrustrowany, ponieważ uważałem, że ludzie nie są oddani, chociaż sam miałem trudności w sprecyzowaniu odpowiedzi na pytanie: „Oddani, czemu?”. Pytanie to pchało mnie do realizacji programu po programie, mających na celu zbudowanie dynamicznego, rozwijającego się, odnoszącego powodzenie i szczęśliwego kościoła.
Kilka lat temu w moim życiu dokonała się dramatyczna zmiana. Bóg usunął mnie zza pulpitu i poprowadził do świata biznesu. To był prawdziwy „kulturowy” szok. Nagle wszystkie moje slogany i wyznania wiary przeszły test w normalnym życiu. Odkryłem, że świat biznesu nie jest taki czarno-biały, jak mi się wydawało zza pulpitu. Przeciwności na nowej drodze do sukcesu okazały się o wiele trudniejsze od wszystkiego, czego doświadczyłem w służbie. Nowe wyzwania wymagały ode mnie wiele pracy twórczej. Wydawało mi się, że piekło bardziej obawia się mojego powodzenia w biznesie, niż w sprawach duchowych. Przez kilka lat przeszukiwałem Boże Słowo, starając się odkryć swoje przeznaczenie.
Kiedy zamieniłem pulpit na ławkę, od razu sobie uświadomiłem, że bardzo trudno jest żyć z oczekiwaniami, które wcześniej miałem względem swojego kościoła. Będąc duchownym, wcale nie doceniałem trudu, jaki ludzie znosili, aby prowadzić interesy, troszczyć się o rodziny i angażować się w przedsięwzięcia oraz służby w kościele. Jako duchowny zastanawiałem się, dlaczego ludzie nie przychodzili na wtorkowe próby chóru, środowe wieczory studium biblijnego i sobotnie modlitwy poranne. Teraz byłem jednym z nich i uświadomiłem sobie, że również nie jestem w stanie wpasować wszystkich kościelnych spotkań w swój tygodniowy plan zajęć. Miałem wrażenie, że jestem w niewłaściwym miejscu i miałem poczucie winy. Jak sądzę, członkowie mojego kościoła musieli się czuć podobnie. Będąc duchownym, szukałem potwierdzenia, że robię coś dobrego. Miarą tego było oddanie ludzi dla mojej pracy. Niestety, cały czas musieli się czuć podobnie jak ja po zmianie; nie byli w stanie sprostać czyimś oczekiwaniom.
Jeżeli ktoś przejawiał chęć udzielania się w służbie, zazwyczaj zachęcaliśmy go do skończenia szkoły biblijnej, aby mógł być liderem służby młodzieżowej. Siedząc w ławce, uświadomiłem sobie, że oczekiwania kościoła względem ludzi są często niestosowne i niewłaściwe. Zawsze potrzebowaliśmy więcej pieniędzy, aby rozbudowywać, i tak często słabe, służby w kościele. W tym samym czasie wzbudzaliśmy w ludziach (którzy mieli wspierać finansowo naszą pracę) poczucie winy, że są niechętni do pracy dla Boga i nie podejmują się każdej funkcji w kościele. Jeżeli ktoś miał duże powodzenie finansowe, robiliśmy wszystko, żeby go tego pozbawić i posyłaliśmy go do służby, negując tym samym cenny dar, który otrzymał od Boga. Co za zwariowany system – sfrustrowani i żyjący w poczuciu winy ludzie, którzy starają się sprostać nierealnym oczekiwaniom, aby się przypodobać kapłanom, którzy sami żyją w poczuciu winy i wymyślają coraz to nowsze przedsięwzięcia, aby przypodobać się Bogu. Przecież musi być lepsza droga.
Spis treści
Wstęp 4
Hańba dla męża Bożego 5
W jaki sposób funkcjonował Izrael? 7
Odpowiedzialność kapłanów to wizja; odpowiedzialność królów to zaopatrzenie 9
Nowotestamentowa rzeczywistość 10
Spełnieni królowie 11
Trzymaj się swojego powołania 13
Troszcz się o swoich królów 14
Co się dzieje z królem, który nie ma właściwej relacji z kapłanami? 15
Odrzuceni królowie 17
Jesteśmy szafarzami, a nie właścicielami 18
Król Dawid, Boży szafarz 22
Królowie – mężowie Słowa 24
Czy król może mieć namaszczenie do dzielenia się Słowem? 26
Walka ze stereotypami 28
Podsumowanie 34
* Autor/Opis kategorii: David R. High
* Wydawnictwo: Compassion
* Rok wydania: 2003
* Oprawa: miękka
* Ilość stron: 64
* Format: 12,7×19,7 cm
* ISBN/ISSN: 83-88643-31-2
Opinie
Na razie nie ma opinii o produkcie.